A więc czymże były te moje wartości i zasady, o których pisałam w pierwszym wpisie?
Zacznijmy od tego, jak to pamiętam. Może wyjść z tego interesujące zderzenie, a moi doradcy mówią, że im więcej słów, tym lepiej, więc zapraszam do zderzania się.
Pamiętam, że po raz pierwszy w życiu usiadłam przed pustą kartką (no dobra, pustym boardem w Miro), gotowa zacząć sypać odpowiedziami jak z rękawa. “Przecież wiem, czego nie chcę, więc napisanie o tym, czego chcę, to już czysta formalność!”. No nie taka czysta właśnie.
Zderzenie nr 1 - Jak po latach reakcji zmienić tryb na “akcja”?
Do tej pory było tak:
- ktoś mówił, że ma pomysł, a ja wyrażałam jakieś swoje zdanie (najczęściej wątpliwość),
- ktoś mówi, że chce, żeby coś było zrobione, więc ja to robiłam (albo wyrażałam wątpliwość, ale robiłam),
- coś się stało, więc w reakcji na to coś, robiłam coś innego,
- ktoś chciał jakiś projekt, więc organizowałam projekt,
- ktoś chciał zatrudnić pracownika, więc robiłam rekrutację,
- ktoś chciał ode mnie czegoś, a moim zadaniem było odpowiedzieć “tak” lub “nie” (+ różne warianty tych dwóch odpowiedzi).
W skrócie: przez większość czasu odpowiadałam, reagowałam, wyrażałam zdanie o. A teraz siedzę przed tym pustym boardem i jestem po drugiej stronie: to ja mam mówić coś, a ktoś INNY na to zareaguje, odpowie, ustawi się wobec tego. Boże kochany, jak po tej stronie zrobiło mi się niewygodnie!
Zderzenie nr 2 - Czyli ja naprawdę muszę tę wizję przemyśleć?
Zapisanie boardu tym, czego chciałam, było trudne. Jakie jest moje credo? Czym się chcę kierować? Co jest dla mnie ważne? Z czego nie zrezygnuję? Myślałam, że trzeba od razu pisać “na czysto”, więc trochę się z tym męczyłam, myśląc “na brudno” w głowie. Potem doszłam do wniosku, że to jest jakby bez sensu i zaczęłam pisać wszystko, co mi przyszło do głowy - bez cenzurowania, bez oceniania przydatności, bez wyszukanych słów, zbierając tylko te, które przychodziły same.
Poczułam wtedy dokładnie czym jest proces myślowy: wyłanianiem się jasnych myśli z błota. I uwaga: błotka nie da się nie powinno się omijać. Omijanie błotka jest jak gotowanie zupy pomidorowej na wodzie zamiast bulionie - zjesz? Zjesz, ale zaraz znowu będziesz głodny (nie cierpię i nie umiem gotować, ale potrafię rozpoznać dobrą pomidorówkę). Taplałam się więc, obserwując z ciekawością i godną polonistki akceptacją: “a, chuj tam”.
Zderzenie nr 3 - Test: chodzi o mnie czy o nich?
W taki sposób napisało mi się na przykład: “Chcę, żeby wszyscy pracownicy byli zadowoleni”.
Potem zastosowałam prosty zabieg zadawania sobie trudnych pytań: no dobra, ale po co ci to? Jaki jest ostateczny cel tego, że będą zadowoleni? Dlaczego to jest dla ciebie ważne?
Doszłam do wniosku, że prawdziwym problemem dla mnie nie jest to, że moi pracownicy mogą być niezadowoleni, tylko że JA sobie nie potrafię poradzić z tym ich niezadowoleniem. Po prostu mi jest z nim niewygodnie, chcę cofać wszystkie decyzje i żeby wszyscy się do mnie znowu uśmiechali (w tym czasie byłam już w trakcie psychoterapii, więc potraktowałam to jako daną statystyczną, a nie wielkie objawienie).
Poszłam dalej z kolejnym trudnym pytaniem, zróbmy sobie festiwal trudnych pytań: Czy jesteś w stanie sama zapewnić sobie takie okoliczności, w których dałabyś radę znieść czyjeś niezadowolenie i się nim nie przejmować?
I odpowiedź brzmiała: tak!!!! JEZU, TAK!!!!! (to było wielkie objawienie, nie dana statystyczna).
Zderzenie nr 4 - Kiedy mogę mieć to w dupie?
I znowu, zamiast myśleć na brudno zaczęłam pisać od razu, zgadzając się, że pierwsze słowa mogą być ciutkę ubłocone. Finalnie wyszła z tego dość czyściutka checklista.
O co muszę zadbać, żeby mieć w dupie, że ktoś jest z czegoś niezadowolony:
- Muszę wiedzieć, że dążę do większego celu
- Muszę znać ten cel, a najlepiej jeśli go sama ustalę
- Muszę rozumieć jak moja decyzja łączy się z celem
- Muszę spisać w Miro moje intencje i wszystkie koszty tej decyzji
- Muszę naprawdę czuć w ciele, że to słuszne (i tu kluczowa jest moja umiejętność rozpoznawania sygnałów z brzucha, ufam sobie tutaj w 100%)
- Muszę rozważyć wariant, w którym moja decyzja to błąd i rozważyć inną alternatywę
- Muszę przyjąć, że już kilka godzin po decyzji będę miała nowe dane, które sprawią, że zacznę w nią wątpić
- Muszę pamiętać o naczelnej zasadzie przywódców tego świata: nie strasz nie strasz, bo się zesrasz.
Zderzenie nr 5 - Czy ktoś może mieć inne zdanie niż ja?
Skoro już tyle błota było za mną i dokonało się wielkie poświęcenie, to teraz trzeba opowiedzieć to światu, a właściwie kilku osobom na tym świecie. Ahh, jacy będą zadowoleni! Na pewno zgodzą się na wszystko, będą klaskać i otworzą szampana albo chociaż zrobią mi kawę! To się musi udać, bo to jest dobre.
Czego wtedy nie zrobiłam, a mogłam? Niczego. Gdybym mogła, to bym zrobiła. Ale gdybym robiła to drugi raz dzisiaj, to najpierw rozjechałabym ten swój pomysł. Zrobiłabym listy:
- “dlaczego to się nie uda”
- “dlaczego to nie jest dobre rozwiązanie”
- “dlaczego powinni się nie zgodzić”
i dzięki nim sprawdziłabym jak mój dream siedzi w reality. Mogłabym do dostosować, przeorać, sprawdzić jego wytrzymałość. Mogłoby mnie potem mniej boleć.
****
Miałam pisać o wizji i misji, a napisałam o procesie, który mnie do nich doprowadził. Ha! Widzicie, znowu się trochę potaplałam na drodze do sedna (łąki). A sedno - w kolejnym odcinku, jak w każdym dobrym serialu, w którym nic się nigdy nie wyjaśnia na pewno.